Słońce od paru dni nie odpuszcza i wytapia z ludzi siódme poty, jednocześnie nadając skórze przyjemny odcień.
Jednak by opalenizna wyszła nam na zdrowie warto pamiętać o ochronie przed szkodliwym promieniowaniem.
Poparzenia słoneczne to nic przyjemnego 🙂
Unikam ich od kilku lat dzięki podstawowej pielęgnacji. Dziś pokażę Wam czego używam.
Krem z Bielendy, SPF 30.
Przeznaczony do skóry mieszanej i tłustej.
U mnie sprawdza się świetnie. Szybko wchłania, nie zostawia tłustej powłoki. Faktycznie ma lekką formułę. Zapach jest prawie niewyczuwalny, co dla mnie jest plusem.
Cena ok. 14 zł/ 50ml.
Od lewej strony:
Ziaja, olejek do opalania. SPF 6.
Ma niską ochronę przeciwsłoneczną, dlatego nakładam go zazwyczaj po posmarowaniu skóry większym faktorem.
Lubię go za aplikację w formie sprayu i delikatny zapach.
Cena 11zł / 125ml.
Bielenda , emulsja do opalania. SPF 15
Co do ujędrniania, dyskutowałabym 🙂
Może gdyby używać jej kilka razy dziennie… ale ja aż tak dużo czasu na słońcu nie spędzam.
To lekkie mleczko, również delikatnie pachnie. Szybko się wchłania, ale zostawia lekko tłustą powłokę. Używam jej gdy moja skóra dostanie już troche słońca i nie jestem kompletnie blada.
Niestety nie pamiętam ceny.
Garnier , lotion do opalania. SPF 30.
Od niego zaczynam przygodę ze słońcem. Jest odpowiedni dla mojej białej skóry, przynajmniej na początku. Tak wysoką ochronę stosowałam też w kontakcie z silnym słońcem. Wtedy nie trzeba powtarzać aplikacji co godzinę, można się bardziej cieszyć wakacyjnym odpoczynkiem.
Cena ok 30zł/ 200ml.
Filtrów słonecznych nie powinnyśmy się bać, używając ich także się opalimy, ale nasza opalenizna będzie zdrowsza i trwalsza, gdyż skóra nie zacznie nam natychmiast schodzić, niczym z węża 😉
Każdy może znaleźć coś dla siebie, w zależności od ceny i firmy.
Mnie najbardziej męczy fakt, że produkty ochronne do opalania często miały zapach opalanego kurczaka, jakkolwiek to brzmi. Na szczęście nawet mi udało się znaleźć coś odpowiedniego.
Na koniec, gdy zbyt długo zasiedzę się na słońcu, a moja skóra zaczyna piec i jest nieprzyjemnie zaczerwieniona sięgam po coś z pantenolem, by szybko ją ukoić.
Soraja, kojący żel chłodzący
Bardzo lubię go używać, szczególnie gdy wcześniej siedzi trochę w lodówce i jest schłodzony. Wtedy efekt mrożenia jest odczuwalny i naprawdę przyjemny.
Ma niebieski kolor, ale na skórze nie ma żadnej poświaty 😉 Wygodne opakowanie, z aplikatorem pompką ułatwia użytkowanie.
Mi przeszkadza tylko fakt, że nie widzę jak dużo produktu jeszcze zostało, oraz to, że po aplikacji skóra trochę się klei.
A Wy, jakich kosmetyków używacie latem?